Za trzy tygodnie znowu włażę na Rysy. Możecie mi już zazdrościć!
Otóż tak się składa, że jedna z moich znajomych (podobnie zresztą jak ja) ma pierdolca na punkcie gór. Ta słabość jest na tyle silna (czytaj: pierdolec do potęgi), że powstał w jej głowie szalony plan. Doszła do wniosku, że w tym roku chce wyjątkowo spędzić swoje urodziny. Nie w super restauracji, nie w kinie, ani też w domu. Oznajmiła znajomym, że jej tegoroczne urodziny odbędą się... w schronisku nad Morskim Okiem. A co! Jak szaleć, to na całego! W końcu urodziny ma się tylko raz w roku! Zdradzę wam przy tym, że wybór schroniska przypadkowy. Znajoma bowiem od dawna marzyła, aby wejść... na Rysy (śledziła moją "wyprawę", o której pisałem wam w tekście "Wszedłem na Rysy i na tym na pewno nie koniec, jeśli chodzi o moje górskie wyprawy!"). Wszystko wskazuje na to, że w końcu tego dokona. I to w jakim stylu! Boję się tylko o jedno. Oby jubilatce lub gościom nie zaszkodził szampan (Piccolo), tudzież inne słodycze urodzinowe... Wiecie co mam na myśli? W każdym razie ja przed zatruciem będę się bronił najmocniej jak potrafię, bo chyba bym sobie nie wybaczył, gdyby jakieś tam gupie zatrucie (pokarmowe) spowodowało, że nie będę miał okazji spojrzeć na świat (Polskę i Słowację) z góry. W końcu musi być jakaś nagroda za tę traumatyczną, cholerną podróż do Zakopanego! Zrozumie to tylko ktoś, kto mieszka w centralnej Polsce (tych ze Szczecina i Trójmiasta nawet nie wspominam, bo im to się należy medal). Od kilku dni mam przed oczami ten przetragiczny obraz - godziny spędzone w aucie lub w pociągu, a raczej w kilku, bo zazwyczaj po drodze milion przesiadek... Wiem, marudzę (trochę), ale wierzę, że kiedyś to się zmieni. Że PKP puści pendolino do samego Zakopca. Pytanie tylko, czy wówczas radość, kiedy już się pod tą najwyższą polską górą człowiek zjawi, będzie taka sama? Może ten spokój ducha nie będzie tak fantastyczny, jak po tej przecudnej podróży? Niemniej jednak, odliczam dni i czekam na tę chwilę, kiedy stanę (wraz z jubilatką, znajomymi i konkubiną) na brzegu Czarnego Stawu pod Rysami. Kiedy zerkniemy w górę i uświadomimy sobie, że ten nasz polski Mount Everest nie jest wcale taki mały. No, ale już może starczy tego dramatyzowania, bo się goście rozmyślą i będę musiał wchodzić sam. To znaczy z jubilatką. I konkubiną, rzecz jasna.
PS Zamierzam wam relacjonować na instastories tę wyprawę, więć jeśli jeszcze nie daliście mi follow na Instagramie - to koniecznie dajcie!
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!