Roma tyłka nie urywa, za to Free Solo trafia na listę moich ulubionych dokumentów
Roma w porównaniu do Zimnej wojny, to flaki z olejem...
Zacznę może od "Green Booka". W telegraficznym skrócie Filmweb tak streścił film: "Drobny cwaniaczek z Bronksu zostaje szoferem ekstrawaganckiego muzyka z wyższych sfer i razem wyruszają na wielotygodniowe tournée". Film mnie mocno zaskoczył. Pozytywnie. Absurdy niegdysiejszych Stanów Zjednoczonych, to niby temat już oklepany, ale... Peter Farrelly pokazał to perfekcyjnie. To na serio dobrze zrobiony, przyjemny film. Nie wspomnę o Viggo Mortensenie, którego rola powala. "Green Booka" obejrzałem dokładnie w sylwestrowy wieczór, w kinie. Kilka dni później rzuciłem sobie kolejne wyzwanie. Postanowiłem obejrzeć "Zimną wojnę". Mocno z tematem walczyłem, bo nasłuchałem się, że "to taka kolejna Ida". W końcu Pawlikowski. Ogólnie na temat "Idy" mam takie zdanie, że to film, w trakcie którego na luzie można pójsć na siusiu i - co istotne - po powrocie nadal jest ta sama scena... Kupiłem jednak dobre wino i włączyłem. Paczątek był trudny. Oj, bardzo trudny. Później już było tylko lepiej. Kot i Kuligowa (czyli Zula Lichoń i Wiktor Warski) zagrali nieźle. Jak to Kot i Kuligowa. Podobnie, jak w "Idzie" tempo jednak nie powalało. Nie pomagał czarno-biały obraz. Niemniej jednak "Zimna wojna", to piękna historia wielkiej i trudnej miłości dwojga ludzi, którzy nie potrafią być razem oraz jednocześnie żyć bez siebie. Ciekawa jest też podróż po Polsce, Berlinie, Jugosławii i Paryżu. Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o "Romie", czyli historii Cleo, która pracuje jako służąca u pani Sofii (żona zapracowanego lekarza i matka czwórki dzieci). Akcja w żółwim tempie rozkręca się, kiedy od Sofii odchodzi mąż (znajduje sobie młodszą, zwinniejszą), a gosposia zachodzi w nieplanowaną ciążę, co - jak można się domyślić - zbliżą obie panie do siebie. Ale nie dosłownie. Spokojnie. Chodzi o emocjonalnie zbliżenie. Całość opowiedziana w nudny sposób. Szczerze, ale to szczerze uważam, że "Roma" vs "Zimna wojna" i wynik 3:0 to kompletne nieporozumienie! Sorry, z całym szacunkiem do super znawców z Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, ale Cleo przy Zuli Lichoń i Wiktorze Warskim wypada blado...
Free Solo to jeden z lepszych dokumentów, jaki ostatnio obejrzałem
W miniony weekend udało mi się obejrzeć nie tylko "Romę", ale także "Free Solo" w reżyserii Jimmiego China oraz Elizabeth Chai Vasarhelyi. To film o Alexie Honnoldzie, który postanowił dokonać niemożliwego i spełnić życiowe marzenie - wspiąć się na majestatyczny El Capitan w parku narodowym Yosemite. Rzecz jasna... bez zabepieczenia (hehe, brzmi wariacko panowie, prawda?)! Rewelacyjne ujęcia, niesamowite napięcie i ogólnie ciekawa historia. Jeśli zdecydujecie się obejrzeć film w gronie znajomych, to gwarantuję skrajne opinie. Jedni stwierdzą na bank, że Alex to straszny samolub (zapewne panie), drudzy zaś, że Alex to niewyobrażalnie zdeterminowany świr, dla którego najważniejszy jest cel, który sobie postawił (zapewne panowie). Ogólnie polecam ten film. A już szczególnie tym, którzy na widok gór mają miękkie nogi.
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!