Steve Jobs może i był dupkiem, ale co roku pamiętam o jego rocznicy śmierci, bo łączy mnie z nim coś wyjątkowego
I choć byłoby co opowiadać, nie będę wam tu absolutnie pisać o tym, co strasznego się wydarzyło we wrześniu 2011 roku. Wolę do tego nie wracać. Skupię się za to na tym, co - poniekąd - do tego doprowadziło. Otóż jakieś 10 lat temu, czyli wtedy, kiedy miałem dwadześciaparę lat, byłem w gronie tych, którzy cieszyli się życiem, pędzili, aby coś osiągnąć w tych pierwszych podrygach dorosłości i tym samym tych, którzy mają głęboko gdzieś zdrowie. Nie ma się co w sumie dziwić, bo jak tu mysleć o zdrowiu, kiedy się jest... w pełni zdrowia? Kiedy nic nie dokucza, nic nie boli, nigdzie nie strzyka i flaki sprawnie pracują? Kiedy je się syfiaste jedzenie i pije jeszcze bardziej syfiaste napoje, a i tak to zdrowie jest? Ja byłem typem, który nie dopuszczał do siebie myśli, że może wydarzyć się coś strasznego. Że w zasadzie w ciągu chwili można tak naprawdę zniknąć z tego świata. Liczyły się za to "jakieś tam" sprawy, które były ważniejsze od relaksu, liczyły się bardziej "jakieś tam" biznesowe spotkania niż regularne i zdrowe posiłki, no i w końcu liczyły się godziny spędzone przed komputerem niż sen. Efekt? Niezniszczalny dwudziestoparolatek, wspomagany niemalże nieustannie Coca-Colą, RedBullami i hot-dogi z Orlenu, stanął nagle jedną noga na "tamtym" świecie. Gdyby nie silna wola, silny organizm, silne leki i cholernie zaangażowani lekarze, to tych słów nigdy byście nie przeczytali. Sztab lekarzy walczył o życie gamonia. Gamonia, który ignorował dosłownie totalnie swoje zdrowie. A zmierzam do tego, że tak naprawdę nie ma w życiu niczego ważniejszego, niż właśnie to cholerne zdrowie. Tymczasem codziennie traktujemy je (młodzi i starzy), jak coś, co jest niezniszczalne. No niestety, kochane żuczki - zmartwię was - pakujemy w siebie codzinnie tyle świństwa, że prędzej czy później nasz organizm się o to upomni. Powie "sprawdzam". Wówczas wyraz twarzy ignoranta, zmieni się w błagającego o zdrowie cierpiętnika. Niestety niektórym się nie uda. I żeby nie było, że taki mądrala ze mnie. Wiem, że ciężko jest dbać o swoje zdrowie. Sklepy jak laboratoria - pełne chemicznych związków na półkach, powietrze jakby gębę do rury wydechowej włożył, ale... Przy odrobinie chęci można choć trochę zawalczyć o to swoje zdrowie. Wystarczy trochę ruchu (nie koniecznie siłka, ale spacery lub rower), wystarczy zamiast tych przeklętych Red-Bulli i Coli napić się wody z cytryną a do kawy i herbaty nie wsypywać cukru, który po pierwsze i tak jest w większości spożywanych codziennie produktów, a po drugie - chcecie czy nie chcecie wierzyć - jak destrukcyjny dla organizmu. Rzecz jasna, wybór należy do nas samych. Pamiętajcie tylko, że ze zdrowiem nie ma żartów i nie można go kupić za żadne skarby. Najlepszym tego dowodem jest chociażby Jan Kulczyk, czy wspomniany Steve Jobs. Zatem dbajcie o siebie, dbajcie o swoje zdrowie. A jak macie dzieci - dbajcie także o ich zdrowie, bo... czym skórka za młodu...
PS Nie ukrywam, że do napisania tego tekstu zainspirowała mnie troszkę moja konkubina, która od dłuższego czasu pracuje nad ciekawym projektem "Zuza Inspiruje". Lada chwila w sieci pojawi się jej blog, a później świetne narzędzie, dzięki któremu właśnie będzie można krok po kroku, dzień po dniu zmieniać troszkę swoje życie, a tym samym rozpocząć proces zdbania o zdrowie! Jeśli chcecie być poinformowani o starcie projektu - zostawcie swojego maila na stronie www.zuzainspiruje.pl.
PS 2 Logiczne jest to, że dostaniecie ode mnie cholernie duże rabaty na te cudeńka, które Zuza wypuści na rynek. ale cichosza...
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!