Wszedłem na Rysy i na tym na pewno nie koniec, jeśli chodzi o moje górskie wyprawy!
Zaczęło się od namiętnego czytania Portalu Tatrzańskiego
Jeden artykuł, drugi artykuł i... trafiłem na listę organizowanych przez portal wycieczek. Na liście znalazły się Rysy - wejście zimowe. Pomyślałem sobie, że to dziwne, no bo przecież w czerwcu to raczej lato a nie zima, ale... Co będę z fachowcami dyskutować? Ogłoszenie jasno komunikowało - wejście zimowe z certyfikowanym przewodnikiem i trzeba ze sobą zabrać czekan, raki, kask, ciepłą odzież. Rzecz jasna, nie trzeba było tego całego sprzętu kompletować, bo w ramach oferty przewodnik zapewniał czekany, raki, uprząż. Brawo za to, bo dowiezienie tego do Zakopanego z tych naszych nizin, to większa mordęga, niż dotarcie do Morskiego Oka (nie na koniu oczywiście).
Burza chciała nam uniemożliwić wejście na Rysy
Dzień przed wejściem zadzwonił do mnie przewodnik i poinformował, że w dniu naszego wejścia będzie burzowo i jedyna opcja jest taka, aby rozpocząć wejście jak najwcześniej i zejść zanim burza pojawi się nad Rysami. Oznaczało to start już o 5 rano spod schroniska nad Morskim Okiem w kierunku Czarnego Stawu pod Rysami. Stwierdziłem bez namysłu, że jasne, zero problemu! Co nam burza będzie plany burzyć! Mówiąc to byłem akurat na Kasprowym Wierchu, a wcześniej na Giewoncie i Kopie Kondrackiej, skąd dotarłem z Kościeliska. Miałem zatem za sobą grubo ponad 15 kilometrów, a przed sobą prawie drugie tyle, bo musiałem dojść do Kuźnic a następnie do Kościeliska, z którego wyruszyłem na tę całą wyprawę. Zgodziłem się na to, że o 3 rano spotkamy się w Kościelisku. Była prawie 15sta i zaczął padać grad, a następnie deszcz... I wiecie co? Wróciłem do Kościeliska ok. 20 przemoknięty do suchej nitki, bo lało niemiłosiernie i... wstałem o tej cholernej 3 rano!
Postanowiliśmy przechytrzyć burzę i wejść na Rysy wcześnie rano
I tak oto o 5 rano ja, przewodnik i kolega Patryk z Zielonej Góry, który również szarpnął się na tę "wycieczkę", byliśmy pod schroniskiem nad Morskim Okiem i zaczęliśmy trekking w stronę Czarnego Stawu. Choć było rano, temperatura nam dokuczała - było gorąco. Kilkadziesiąt minut później byliśmy już na miejscu, skąd ruszyliśmy po krótkim odpoczynku brzegiem Czarnego Stawu w kierunku Buli pod Rysami. Ku mojemu zaskoczeniu, na szlaku znajdowało się od groma śniegu. Choć określenie "śnieg" nie do końca jest prawdziwe. To raczej lodowa pokrywa, na której bardzo łatwo można się poślizgnąć. Niemniej jednak szło nam (mi i Patrykowi) całkiem nieźle to wchodzenie, więc przewodnik (Bartosz) uznał, że wchodzimy przez Rysę wariantem zimowym (dostanę pochwały za ten fachowy żargon?). Nie ukrywałem zadowolenia, bo chciałem, żeby to wejście było maksymalnie trudne dla człowieka nizin. I uważam, że było. Kilka minut po 10 byliśmy już na szczycie. Wrażenia? Niesmowite! Zastanawiam się, dlaczego w Polsce nie ma takiej tradycji, aby każdy Polak zobaczył przyznajmniej raz w życiu swój kraj ze tego szczytu? Wymyślam? Nie! Tak jest np. na Słowenii, gdzie wszyscy starają się wejść na Triglav - najwyższy szczyt Słowenii (znajduje się w herbie i na fladze tego kraju!) i zarazem Alp Julijskich. A skoro już przy Słowenii jesteśmy... Triglav to obok Orlej Perci i całej żabiej rodziny (Żabiego Konia, Żabiego Mnicha, Żabiej Lalki, czy Żabiego Szczytu Wyżnego), Mnicha i słowackiego Gerlacha jeden z celów na najbliższy rok. Ktoś chętny do wspólnego wejścia?
Patryk to mocny zawodnik, ale spokojnie - nie dokuczał mi i już planujemy wspólne wyjścia w Tatry...
Nasz świetny przewodnik - Bartosz Zwijacz-Kozica. Przekazał nam sporo ciekawej wiedzy!
Wchodzimy tzw. Rysą. Jak widać - śniegu od groma!
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!