Chcecie mieć szybko wrzody? Załóżcie agencję marketingową!
Domyślam się, że wyobrażacie sobie agencję, jako mekkę talentów i kreatywnych bestii. I ok, nie zaprzecznę z grzeczności. Domyślam się także, że dla wielu młodych osób (i starszych też chyba), praca pośród tych wszystkich wymiataczy od grafiki, literek i kodu źródłowego, to zapewne spełnienie marzeń. Jest jednak jedno małe "ale". Agencja to bowiem nie tylko ci wspaniali ludzie, którzy tworzą cuda - dosłownie cuda. Agencja to również... klienci. A z tymi to bywa już... inaczej niż większość by się domyślała. Otóż są klienci, którzy płacą i oczekują kreatywnego partnera. Mówiąc prościej, wynajmują agencję, bo sami nie są kreatywni (co nie jest prawdą), ale - co ważniejsze - chcą się zajmować tym, w czym sami są najlepsi. Takich klientów uwielbiamy. Takich klientów całujemy po stopach i ich zdjęcia wieszamy w korytarzach, aby codziennie rano szczerym uśmiechem ich witać. Sęk w tym, że to ten gatunek klientów, który - podobnie jak mądrzy politycy w dzisiejszych czasach - występuje w mniejszości. Wręcz bym powiedział, że szansa na znalezienie takowego klienta, to jak znalezienie kobiety, która jest ładna, mądra, namiętna, zaradna, elekwentna i empatyczna zarazem. Choć pochwalę się do razu, iż mamy przyjemność z takowym klientem pracować. Jest bosko. Jest oh i ah. Druga grupa, to klienci, którzy dają się trochę wykazać agencji, ale... zawsze oni stawiają kropkę nad i. A później? Niby jest ok, ale zawsze muszą się do czegoś przypieprzyć. Tak dla zasady. Ostrożnie podchodzą do dyskusji, bo zazwyczaj merytorycznie ogarniają tyle, że potrafią wklepać w przeglądarkę adres www. I żeby było ciekawie, odpalają Google Chrome, wpisują w pasek adres google.pl a następnie... nazwę swojej firmy. Szukam aktualnie pomysłu na nazwę takiej złożonej struktury webowania, ale... nadal mi nic do głowy nie przychodzi (pomożecie?). W każdym razie klienci z tego gatunku już po troszę przyczyniają się do pierwszych wrzodów. Żołądka rzecz jasna. Spięcia na linii agencja-klient-klient-agencja generowane są średnio co kilka miesięcy. Bez nich współpraca jakby jest trochę bez sensu. Zdarza się i tak, że jak para nastolatków kłócą się z agencją, po czym następnego dnia poklepują po plecach i... mówią, że nic się nie stało. Wówczas trzy najbliższe miesiące są jak dzień po wypłacie (mówię o tym momencie, kiedy nie pomyśli się o stercie rachunków) lub jak trzy sekundy po seksie. Trzecia grupa klientów jest jednak najlepsza. Zazwyczaj to ci, którzy przed nawiązaniem współpracy z agencją byli w czarnej dupie, ale już po kilku dniach współpracy są Steve'ami Jobs'ami! Z ich wnętrza wydobywają się nieznane dotąd (nawet chyba im samym) wszelakie talenty! To oni od tej chwili są projektantami, to oni od tej chwli są copywriter'ami, to oni znają się na social mediach, a digital to dla nich chleb powszedni! Lepiej z nimi nie dyskutować za długo, tylko robić swoje. Nie ma sensu popisywać się przed nimi widzą, super grafikami, super postami, super designerskimi stronami. Oni płacą jak matka za ciuchy w Pepco i wcale nie wymagają. To znaczy wymagają, ale nie dosłownie. Nie oczekują kreatywności. Oj nie. Przecież to chodzące Steve'y Jobs'y. Oni wymagją "jedynie", aby agencja robiła to, czego sobie życzą i co sobie wymyślą. I zmartwię was. W przeciwieństwie do tych pierwszych, przecudnych klientów - ich jest na rynku najwięcej. Owszem, można takich klientów nie obsługiwać, można od takich klientów uciekać, ale wówczas budżet się jakoś cholera nie spina. Smutne jest to, że to właśnie od takich klientów tworzą się wrzody, a pracownicy agencji szybko wypalają. Chciałbym sobie życzyć, aby na mojej drodze się nie pojawiali, ale... jest jak jest. Wiem, że oni przetrwają nawet wielką powódź, bo zawsze, ale to zawsze znajdzie się jakiś Janusz na OLX czy allegro i zaoferuje super klientowi wsparcie 10 zł za "coś extra". Pomarzę więc sobie o tych super klientach, którzy pozwalają agencji wziąć trochę w ręce stery marketingowe. W końcu podobno marzenia się spełniają?
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!