Orin Swift dołączona do grona moich ulubionych producentów wina
Ogólnie przyznam się, że wino to w zasadzie jedyny alkohol, który spożywam. Namówić mnie na wódkę, czy whisky to rzecz trudna, a ostatnim czasem wręcz niemożliwa. Wracając jednak do wina... Mam już kilka swoich ulubionych. Takich, do których często wracam, które też kupuję rodzinie, czy znajomych na różne okazje. Wród nich jest hiszpański Vitaran Crianza, czyli 100% tempranillo z regionu Rioja - trochę beczki i mnóstwo soczystego owocu. Coś idealnego dla fanów hiszpańskich win. To zdecydowanie mój faworyt, który do tej pory sam był na podium. Piszę do tej pory, bo właśnie się to zmieniło! Otrzymałem bowiem w prezencie kilka win kalifornijskich. Od jednego producenta - Orin Swift. Kojarzyłem go dosyć dobrze, ale do tej pory sięgnąłem raptem po jedno jego wino. Decydowała o tym głównie cena - ok. 250 zł za butelkę. W każdym razie... Teraz mogłem śmiało spróbować kolejnych, bez jakichkolwiek wydatków. Zanim jednak powiem o wrażeniach, zdradzę, że wgłębiłem się mocno w historię tegoż producenta. Okazuje się, że nie jest wcale tak odległa, bo sięga 1995 roku. Wówczas Dave Phinney (założyciel) pojechał do Florencji, aby spędzić jeden studencki semestr. I co się okazało? Zauroczyły go Włochy i... wino! Do tego stopnia, iż postanowił zmienić swoje życiowe plany. Na dobry początek pracował w kilku winnicach, gdzie poznał wszystkie tajniki produkcji wina, a następnie w roku 1998 założył własną winnicę pod nazwą Orin Swift Cellars. Był to jego autorski - jak się później okazało - przemyślany w każdym detalu projekt, konsekwentnie łączący wina, ich styl i inspiracje oraz nowatorski design. Rezultat? Wina Phinney'a szybko zdobyły noty 95 czy 96 u jednego z ważniejszych krytyków, tj. Roberta Parkera (tytułowany tak: Robert Parker Wine Advocate). Każde z win Orin Swift jest zaskakujące, niepowtarzalne, a przede wszystkim wybitne! Każde opowiada własną historię, o czym świadczą również artystyczne etykiety. Łączą one w sobie "klasyczną sztukę, dramatyczną fotografię, abstrakcyjne kolaże obrazów". W sumie miałem okazję próbować już trzech win Phinney'a: ABSTRACT́, PALERMO i... MACHETÉ. To ostatnie powaliło mnie na kolana! Po prostu ZNA-KO-MI-TE! I to właśnie to wino dołączyło do grona moich ulubionych. Bezdyskusyjnie! I przyznam się, że zamierzam świętować swoje kolejne urodziny pijąc właśnie MACHETÉ... I nastąpi to już w maju!
PS A tak wygląda dzień z życia Dave'a:
-
Mam super moce! Dzwoń pod dziewięć dziewięć osiem!
-
Już w kinach! Historia Filipa, polskiego Żyda, który przeżył nazizm we Frankfurcie!
-
Gdzie był Pan Matusiak, jak go nie było?
-
Kiedy przyjdzie piąta i dziesiąta fala - na dobre przerzucę się na VINIFY-a!
-
Postanowiłem kupić psa i... spłynął na mnie spory hejt!